poniedziałek, 24 października 2011

Historia na podpasce, czyli konkluzja mojego z życia w Korei



    Za oknem nastał pochmurny poranek, a ja byłam przerażona. Przerażenie utrzymywało się we mnie od dnia wczorajszego, kiedy to odbyłam drugą rozmowę z cyklu „Korea Północna”.
    Wstrząśnięta nowymi odkryciami, stanęłam na poboczu drogi aby postać sobie przez pół godziny w oczekiwaniu na transport do pracy, który jednak nie zamierzał nadejść. Trzy autobusy wypakowane po brzegi, masa taxówek - wszystkie zajęte. Starałam się oddychać aby odzyskać świeżość umysłu, jednak nawet na poboczu tak małej drogi jest to rzecz niemożliwa. Spaliny w przełyku smakowały kwaśno.
    Wzięłam rower i pognałam na stację. Czekał na mnie Kiki wracający z nocki u swoich rodziców. Rzuciłam mu swój przerażony uśmiech, wpakowałam się do metalowej puszki i zaczęłam pisać tą historię na niczym innym, ale na podpaskach. Bateria w laptopie sukcesywnie zdechła.
    Historia mojej bliższej znajomości z Koreą Północną zaczęła się na koncercie mojego ukochanego Susi Suri Mahasuri, rozbrzmiewającego niczym kult życia w miejscu gdzie inni się poddali lub jak ognisko na naszym tarasie w samym centrum Seulu.
    Suri Suri to dwie koreańskie dziewczyny Mina i Iris . Mina o smukłej twarzy i małych smukłych dłoniach z wijącą się na nich wytatuowaną gałązką, nawala jak szalona we wszystkiego rodzaju bębny. Iris gra na akordeonie niczym rodowita cyganka śpiewając przy tym swoim wysokim porywającym głosem. Obydwie wyglądają jak wyjęte z zupełnie innej bajki. W samym centrum jest Omar. Marokańczyk wykonujący perfekcyjnie wszystkie najbardziej poruszające arabskie pieśni. A może raczej swoje własne zawodząc przy tym po Arabsku. Jedno jest pewne. Są dzicy i są magiczni. A tego tutaj brakuje.
    Nie spodziewaliśmy się dobrej zabawy w budynku przynależącym do Teatru Narodowego. Omar niespodziewanie rzucił ze sceny szaleńcze „Na zdrowie” w naszą stronę (tak, tak! Po polsku! Taki jego żarcik) po czym zaczął się sam z niej rzucać zapraszając wszystkich do zabawy. Bo ich ideą nie jest „dawanie koncertu”, tylko wspólne go tworzenie. Kiki przeskoczył przez krzesła, Katharina zaczęła wywijać tango, znikąd pojawiła się również Celine – francuska tancerka osiadła w Korei i jakaś Koreanka tańcząca przy świecących poiach. Baterie życiowe pozytywnie podładowane.
     Ekipa miała również koncert dnia następnego, jednak Omar postanowił wybrać się z nami i kilkoma jeszcze znajomymi na małe after party. Towarzyszył nam chłopak z pochodzenia Egipcjanin i jedna zachodnio wyglądająca dziewczyna. Przywitałam się luźno i zdębiałam. Oksana (tak miała na imię jak się domyślacie) odpowiedziała mi.. po polsku.
     Oksana jest Rosjanką, która często wizytowała tak w Korei jak i w.. Polsce.
Nie wiem co ją nakłoniło do studiowania koreańskiego, a polskiego nauczyła się przy okazji częstych odwiedzin siostry, która wyszła za polaka. Gadała zajebiściej po polsku niż ja po angielsku. A co najbardziej niesamowite.. czuła Koreę na wskroś swoim europejsko-wschodnim, tak podobnym do mojego sercem.
     Na pytanie jak mi się podoba w Korei odpowiadam raczej szczerze. Jako faza przejściowa w podróży nie przeszkadza mi, jednak nie wyobrażam sobie tutaj zostać.
     Gdy rozpoczęłam litanię o tym jak tutaj nie można oddychać, jakie te ulice są jednakowe i metropolitarne bez niczego zielonego, jacy ci ludzie z pozoru uprzejmi, jednak maksymalnie zdystansowani i jak ciężko tak naprawdę z kimś się zakumplować.. Oksana przytaknęła tylko głową. Przyjeżdża do Korei od 15lat, teraz tutaj mieszka i.. ma jedną koreańską przyjaciółkę. JEDNĄ! W dodatku taką, która mieszkała poprzednio w Rosji, tak więc granicę kulturową udało się im przeskoczyć. Bez kitu granicę. Pomimo tego, że Oksana mówi wyśmienicie po koreańsku, czyta ich umysły z łatwością.. jest to granica nie do przeskoczenia. I oczywiście Koreańczycy inaczej rozmawiają z tobą po angielsku, inaczej po Koreańsku i to nie z racji braku dobrego słownictwa, ale z racji wyuczenia. Tak. Zawsze jest uśmiech, zawsze ktoś pomoże, zdarza się spędzić wspaniały wieczór razem, może i weekend na jakiejś wyprawie, ale to nie znaczy, że się zaprzyjaźnimy. Mamy inne umysły.
    Odkorkowaliśmy czerwone wino. Wino z Chile. Katharina westchnęła. Była na zdrowotnej głodówce, która obejmuje również wina z Chile.
    Zapytałam Oksany jak długo mieszka w Korei, na co ona odpowiedziała pytaniem.. w której?
Nie wiem ile istnieje osób, które mieszkały w Północnej Korei nie będąc Koreańczykami. Niemożliwie mało. Adrenalina podskoczyła mi do poziomu czerwonej kreski nakręcając mój umysł na zadawanie coraz to dziwniejszych, szybszych i wymyślniejszych pytań.
    Nie mogłam sobie jej wyobrazić. Prawdopodobnie to jeden z tych krajów do którego nie uda mi się nigdy dotrzeć. Tylko tacy szczęściarze z mega kasą mogą sobie na to pozwolić, albo rządowi pracujący dla kilku ambasad. Oksana spędziła w rosyjskiej ambasadzie na terenie Korei Płn trzy lata.
    Próbując namalować obraz w swojej głowie zaczęłam od początku..
     - Co widzisz gdy idziesz ulicą?
     - A jak myślisz…
     - No raczej nie samochody, bo ich nie mają. Ludzi.
     - Nie zobaczysz żadnych ludzi.

     Zonk.
    Wyjaśnienie przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Nikt w Północnej Korei się nie przechadza. Bo po co. Za dnia musi znajdować się w fabryce jeśli chce otrzymać kartkę na jedzenie, w nocy co miałby tam robić? Ma spać w domu. Jeśli za dnia wędrujesz po ulicy podchodzi do ciebie wysłannik służby porządkowej zapięty po szyję w strój służebny niczym z  Matrixa i pyta co tutaj do cholery robisz. Powinieneś pracować albo być w domu.
     W Korei Północnej nie ma elektryczności. No jest. Taka dawkowana. Godzina rano i godzina wieczorem. Rano przed wyjściem do pracy aby wysłuchać miłej przemowy w radiu wielkiego wodza i wieczorem, aby obejrzeć „Informacje”. Po co więcej elektryczności w mieszkaniu skoro i tak wszyscy członkowie rodziny muszą wybyć do fabryki lub szkoły do niej przygotowującej? Przychodzi godzina 8:00 (w sumie to nie wiem która) i ciaaach! Kanałów (a raczej kanału) brak. Nie czas na rozrywkę.
    Nie posiadają kuchenek gazowych. W mieszkaniach pali się.. drewnem. Nie w kominku. Nie ma zamontowanego odprowadzania dymu. Wszystkie ściany w mieszkaniach są osmolone.
     Czy w związku z tym, że Koreańczycy spędzają całe życia w fabrykach produkują coś sensownego? Skądże. Brak materiałów na produkcję. Muszą jednak być czymś ZAJĘCI, tak więc studiują ideologiczne książki, uczą się kodeksu na pamięć lub robią inne mało użyteczne rzeczy. Tak właśnie aby być zajętym.
      Co w takim razie z wolnym czasem? Jakieś miejsca gdzie można po ludzku wyjść?
Zero restauracji. Koreańczycy nie mają pieniędzy, tylko kartki. Zero sklepów. Sklepy na dolary, a skąd oni mają je wziąć? Urzędasy mogą. Och przepraszam nie ma dolarów, tylko euro. Nie istnieje coś takiego jak podróż!! Wyobrażacie sobie? Znajdujecie się w mieście w którym się urodziliście i tam macie mieszkać. Podróż jest dopuszczalna w momencie gdy.. członek rodziny mieszkający w innym miejscu umrze. Gdy ktoś wychodzi za mąż. W oficjalnie udokumentowanych przypadkach z jasnym celem można się przemieścić. Nie istnieje migracja z miasta na prowincję i z prowincji do miasta. Czasami jak o tym myślę to wydaje mi się, że ludzie z prowincji są głównie zdani sami na siebie.
     Tak wyobrażam sobie miasto idealnych robotów i proszę takie istnieje. Fabryka – dom, fabryka – dom. Jedyna rozrywka to informacje mówiące ci, że jesteście najlepszym narodem na świecie. I śnisz pięknym snem jedynie pozytywnych wiadomości. Nic złego się nie dzieje się w kraju. Tylko w USA ludzie giną z głodu. Tak pisze w gazetach!!! Że w Europie Zachodniej i w Ameryce Północnej ludzie giną z głodu, kiedy to oni – dumna nacja ma.. jedzenie!
     Z tym jedzeniem to też za bardzo nie działa. Rodziny mają wyłącznie jedno dziecko. Dlaczego? Bo nie starczy jedzenia, aby wyżywić dwójkę.
     Oksanie nie łatwo było się dowiedzieć czegokolwiek. Mieszkańcy Korei Północnej mają oficjalny zakaz rozmowy z obcokrajowcami. Jakakolwiek próba nawiązania kontaktu kończy się ich spłoszeniem.
     Na granicy odbierają ci jakiekolwiek urządzenia technologiczne. Dla Koreańczyków nie istnieją telefony. Nie widzieli w życiu komputera. Oni żyją w swoim świecie. I co.. i będąc w tej klatce są niesamowicie szczęśliwi. Szczęśliwi, bo wierzą. Wierzą, że jest idealnie.
    Oksana nie chciała opowiadać więcej. Nie z racji cenzury. Bardziej z racji mojej zafascynowanej postawy, pragnącej wariacko umieścić te informacje w swojej głowie. Zrobić dla nich miejsce.
     Jeszcze trzy lata temu wydawało mi się, że tak.. świat jest dobry. Są konflikty, ale żyjemy we względnym spokoju. Nie myślałam o tym jak bardzo jesteśmy czyjąś własnością.
     Oksana wróciła taxówką do domu.

    Minęło kilka dni. Nastała piękna słoneczna niedziela. Nie chcąc przespać życia wywlekłam się spod warstwy kołderek i rozsiadłam na naszym jedynym nie-naziemnym siedzisku, czyli rozklekotanym czerwonym fotelu z wystawki.
    Noc wcześniej oddawaliśmy się relaksującej czynności wyrabiania na drutach czapeczek dla Afrykańskich dzieci w ramach projektu jednego z NGO. „Save the Children”. Szybko się jednak okazało, że 12 rządków skrzętnie robionych przez trzy godziny to nie wielki sukces, a „gumka” czapeczki, tak więc oddałam się z zapałem misji rozplątywania moich trzech przednich dreadów z nadzieją na ujrzenie jeszcze jakiś żywych włosów.
     Po rozczesaniu jednego kosmka włosów w rekordowym czasie godziny dwadzieścia udało mi się dobudzić Kikiego. Dzień był tak słoneczny, że dało się oddychać. Aż prosiło się o spacerek.
     Porozmawiałam z Kasią, która wyleciała spóźniona do swojej weekendowej pracy. Przepiłowałam z dwadzieścia razy „Allegro” na moich syregi biolin (śmietnikowe skrzypki) po czym nadszedł czas na ruszenie przed siebie.
      Gdzie?
      Nie było to takie łatwe pytanie. Zaczęłam wypytywać Kikiego o jego „meaningful” miejsca, czyli takie do których udaje się w wolnym czasie. Mi na myśl przyszły dwie rzeczy: chęć pooddychania i wiążącego się z tym ożywienia na łonie natury (pomyślałam o spacerku nad morzem) plus sauna w której można by było się następnie spokojnie wygrzać ciesząc swoim towarzystwem.
     Kiki odpalił projektor. Od czasu kiedy jego wyświetlacz przybrał postać kolarza kolorowych popękanych plamek tak właśnie sprawdzał maile. Na XXXL ekranie na ścianie.
      Więc tak.. do morza ponad dwie godziny przy czym i tak jest to teren 100% industrialny, wcale nie spacerkowy. Jedyna koedukacyjna sauna, a raczej Spa, znajduje się również dwie godziny drogi stąd w przeciwnym kierunku i  składa się z pojedynczej wanny z bąbelkami, którą znajdziecie czasami w normalnym domu w Europie. Taka jedna mała łazienka. No tak. W Korei wszyscy mają prysznice w postaci baterii łazienkowej i odpływu w podłodze.
       Wracamy do pytania o ulubione miejsca. Rozmyślając o możliwościach nieubłagalnie pchały mi się do głowy obrazy z Trójmiasta. Wolny czas, wolny czas.. Ulubiona trasa w lesie na downhill’a. Najlepsze grzane piwo cynamonowe w Sanatorium. Skałki do wspinaczki. Sauna na dachu Aquaparku. Spacer po klifach w Gdyni. Gotowanie „Food not Bombs” dla bezdomnych w Gdańsku. Świry z Teatru „Off de Bicz’a” w Sopocie. Weekend u brata. Ponowiłam pytanie. Które miejsca są takimi dla ciebie wyjątkowymi Kiki?
     Kiki milczał.
     Takich miejsc nie było. O co chodzi? Nie jesteś robotem przecież.

     Nie wybrałam się na swoją niedzielną lekcję Tai Chi do parku. Zaprosiłam więc Jinho do nas na obiad. Może wybierzemy się na spacer po jakiejś górze? Nie na wszystkich stoją jeszcze apartamenty.
Jinho ucieszył się bardzo z zaproszenia. Jest niesamowitym człowiekiem i niesamowicie samotnym człowiekiem w Korei. Każdy żyje w swoim systemie rodzinnym, systemie kolegów z pracy i siecią przyjaciół z ogólniaka i uczelni. I tyle. Jinho mieszkał w Australii, w USA. Przyjaciół w Korei już nie miał.
      Zrobiło się ciemno i Kiki ze świadomością szczura laboratoryjnego odkorkował półtora litrową plastikową butelkę makkoli (koreańskiego ryżowego wina tańszego niż soczek). Niesamowite. To tak jakby zakodował, że zmiana koloru nieba oznacza otwarcie butelki. Obojętnie czy znajduje się na imprezie, czy je kolację, czy siedzi przed kompem, czy leży w łóżku. Obojętnie. Zawsze, codziennie. Uwarunkowanie na zmianę koloru nieba?
      Zapytałam Jinho czy słyszał o proteście pod City Hallem. Każdy protest w Korei wygląda jednakowo. Kilkaset osób siedząca na chodniku, kiedy ktoś wymawia spicze lub gra muzykę w otoczeniu.. rzędów, RZĘDÓW policjantów w zbrojach rodem z Gwiezdnych Wojen. Zawsze jest więcej policjantów niż protestujących. Tym razem otoczyli cały cały skwer spychając nas na małe pobocze. Demonstracja odbywała się pod Dunkin Donats.
      Z tego co pamiętam ostatnio postąpili sprytniej. Latem w miejscu protestu odstawili jakąś szopkę pod tytułem „festiwal picia herbaty” płacąc kobietom za serwowanie herbaty na całej długości trawnika.
      Jinho się uśmiechnął. Stwierdził, że jeśli ma być naprawdę szczery, to rząd ma to zupełnie.. w dupie. Kompletnie. Wspomniał o tym, że jeszcze 10lat temu (10!! Nie 30 czy 50) gdy ludzie się gromadzili to te szczyny z wypranymi umysłami (bo policjanci ze średnią wieku 22lata nie wyglądają zbytnio przekonująco) lały wszystkich pałami. Wystrzeliwywali taką ilość gazu pieprzowego, że dało się poczuć jego gryzący zapach w niebotycznej odległości jaka dzieliła nasz dom od City Hallu. To jest – jakiś 10kilometrów. Oczywiście ludzie umierali. Niczym trucie mrówek. Wystrzel komuś to w twarz z odległości kilku metrów.
    W Hongdae protestowali niegdyś studenci. Teraz pobudowali dla nich ładne oazy uniwersytetów. Mają tam koncerty, kluby zainteresowań i wspólne kolacyjki. Nie interesuje ich to co znajduje się poza obszarem uniwersytetu.
    Zresztą jak ma ich interesować skoro są.. zajęci. I nie mają czasu myśleć.
W korporacjach, szkołach czy uczelniach spędzają całe dni, po czym późnym wieczorem lądują w domach. Od Korei Północnej różnią się tym, że mogą sobie zrobić przystanek na kolację ze współpracownikami przy której wypiją kilka butelek makkoli, spalą tuzin fajek i zrelaksowani wrócą do domu. Bo to jest bezpieczne. Po alkoholu człowiek się relaksuje, a nie myśli.
      Zresztą oni również uważają, że mieszkają w najlepszym kraju na świecie. Koreańczycy myślą, że cały świat.. zna ich kraj! I podziwia. Dacie wiarę? Jinho uśmiecha się z małym zamieszaniem na twarzy przypominając sobie widok Koreańczyka za granicą, który odkrywa, że o Korei obcokrajowcy nie wiedzą prawie nic poza tym, że takowy istnieje.
     Co prawda mogą wyjeżdżać, jednak presja społeczna wypranych umysłów jest niebotycznie wielka. Wypada spędzić jakiś czas za granicą aby oddać papierek w miejscu pracy zatwierdzający iż „zna się angielski”, chociaż świadczy on wyłącznie o tym, że jesteś „clever”, bo i tak angielskiego używać nie musisz. Należy się oczywiście ożenić. I pracować.
    Przypominam sobie moje piątkowe wyprawy busikiem Taekwondo przez osiedla zgarniając dzieciaczki na zajęcia. Cieszyłam się jak głupia, że tak o to jestem trenerem i jeżdżę busikiem zgarniając swoich małych studentów. To jednak co ujrzałam ostudziło skutecznie mój zapał.
    Pneliśmy się małymi stromymi uliczkami pomiędzy setkami identycznie wyglądających wieżowców. Ich rozmiar i ich ilość zakrywała skutecznie całe niebo. Małe odstępy pomiędzy jednym słupem mieszkań a drugim zalane były betonem. Byli jednak ludzie na ulicach, nie to co w Korei Północnej. Oh. Kto tam był? Małe dzieci z matkami i babciami. Kobiety gawędziły między sobą. Większość jednak miała tak smutne twarze, tak przeryte samotnością i brakiem perspektyw na jakąkolwiek zmianę. Tak dogłębnie smutne. Śnią mi się do dzisiaj po nocach. Ich mężowie spędzali całe dnie w korporacjach. Żyli pracą. Wracali do nich późną nocą na godzinkę czy dwie przed zapadnięciem w upragniony sen. A one? One siedziały z dziećmi na tych blokowiskach.
     Moja rola jako trenera polegała na tym, aby wyjść z busa, stanąć przed dziećmi, ustawić je w szeregu i krzyknąć z pięknym angielskim akcentem (sory, amerykańskim): „Attention! Ready?! Goooo”. Na zajęciach było to samo. Nie chodziło o umiejętności. Chodziło o wyszkolenie „odpowiedniej postawy”, czyli o jak najwięcej krzyczenia i stania na baczność. Na wyrobieniu bezwzględnego posłuszeństwa. Moja obecność tam miała podnieść rangę szkoły. W końcu krzyczę do nich po angielsku, co daje jeszcze jeden papierek do twojej znakomitości w przyszłej pracy.
     Wracając do tematu. Propaganda jest niesamowita. Większość mediów jest ściśle powiązana z największą fabryką czyli z Samsungiem. Gdy na rynku pojawiła się książka mówiąca o przekręcie Samsunga na bilion dolców zgadnij kto ją przeczytał? Nie mogła się ukazać nigdzie ŻADNA reklama. Samsung współpracuje ściśle z rządem.
     Propaganda zdrowego stylu życia jest niebotyczna. Pozwala czuć „Wellness”, wysoki standard życia. Pan rządzący zarządził jednakowy wygląd wszystkich nabrzeży rzeki. Ścieżki spacerowe, rowerowe plus siłownie na otwartym powietrzu. Spojrzysz w prawo to samo. Spojrzysz w lewo – to samo.
     Co Koreańczyk może zrobić ze swoimi pieniędzmi? Spędzić lepsze 10dni urlopu w roku, o ile takowy dostanie. Zmienić mniejszą klatkę na taką z większym metrażem, bo domu nie wybuduje. Wymienić mniejszą plazmę na większą. Zmienić samochód na taki z lepszym silnikiem, przy czym wszystkie są jednej marki i jednakowe, wyłącznie w trzech dopuszczalnych publicznie poważnych kolorach – białym, czarnym i srebrnym. Czy nie wydaje się wam to żałosne?
      I tutaj pojawiła się odpowiedź na moje pytanie dotyczące popołudniowego spaceru. Szczerze powiedziawszy w Seulu.. nie chce mi się wychodzić na spacery. Tak samo jak nie znoszę siedzenia w mieszkaniu, tak samo nie znoszę wychodzenia na zewnątrz. Chodzenie tymi ulicami wydaje mi się tak niebotycznie bezsensowne, że popadam w lekkie załamki. Każda krzyżówka taka sama. Każdy blok taki sam. Każdy park taki sam. Każdy koreański bar taki sam. Każde koreańskie nastolatki takie same. Tak wygląda idealny Matrix.
      Teraz proszę was. Wskażcie mi różnicę pomiędzy Koreą Północną a Południową. Oprócz tej jednej małej, że Koreę Południową wsparła Ameryka podczas wojny, co oznacza większą konsumpcję, nowocześniejszy wygląd i kult angielskiego, za którym podróżują na przymusowy rok za granicę, aby się jego nauczyć. I tyle. Różnic nie ma. Nie oznacza to, że są nieszczęśliwi. Oznacza to, że są pod nieustanną kontrolą i mają jedną właściwą, wskazaną im wizję życia. Taką, którą ktoś z zewnątrz nie jest w stanie zaakceptować, chyba, że jest amerykańskim nieudacznikiem, który zamienia się tutaj w króla.
   Dziękuję.