środa, 10 listopada 2010

The Normal day In Korea.


Everyday the New story is born.

   Sobota. Moja niemiecka współlokatorka, która w sumie jest bardziej peruwiańska niż niemiecka.. próbowała mnie wykopać rano z wyra na wyprawę po jedzenie do wielkiego HomePlusu. Nie było to za łatwe zadanie, ponieważ wcześniejszy dzień spędziłam na oglądaniu niesamowicie ogromnej gali Taekwondo, której celem było wyłonienie koreańskiej drużyny narodowej, co mnie ostro mentalnie wymęczyło. I oczywiście nie zgadnijcie gdzie odbywały się zawody.. na terenie mojego uniwersytetu ;)
Emocje emocjami, a pół nocy spędziłam na dachu robiąc sprzęty i kombinując z układami na czwartek. Zaczełam się obawiać czy nasz Polish fireshow (jak go dumnie zatytułowała Aga: „Poland on Fire”) będzie miał ręce i nogi biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyny nigdy nie miały z tym do czynienia, mamy 4dni, a one boją się ognia ;)
  Żeby uratować nam tyłki stwierdziłam, że zrobię to co zawsze zwalamy na facetów – nauczę się pluć tym ogniem, a co tam. I to była wielka zaciecha. Towarzyszyła mi Białorusinka Tania. Razem oplułyśmy cały dach śmiejąc się jak głupie do późnej nocy. Nawet wpadł Ajoshi (starszy pan) – ciec robiący obchód po dormitorium. Na szczęscie przegapił moment gdy w powietrzu unosiły się chmury ognia, więc spokojny wyraził zadowolenie, że ćwiczymy do występu.
  No więc nastała ta sobota i ruszyłyśmy na wyprawę po jedzenie zabierając ze sobą duże podróżnicze plecaki. W samochodzie naprzeciwko przyczaili się Kameruńczycy słuchając starego amerykańskiego rapu z kaset. Na nasz widok zaczeli powoli toczyć się z górki udając, że akurat tędy sobie przejeżdżają. Jak zawsze czujni.
  Podrzucili nas do sklepu.
  W drodze powrotnej postanowiłyśmy zahaczyć jeszcze o targowisko po warzywka. Z autobusu wypatrzyłyśmy idącą ulicą Esrę. Wysiadłysmy i chcąc się przywitać i pogadać o dzisiejszych planach zaczęłyśmy pościg. Pierwsza mysl jaka nam się nasunęła to to, że Esra też poszła do sklepu. Poprosiłam peruwiańską Katharinę aby chwilkę poczekała, a ja skoczę do srodka zobaczyć czy faktycznie Esra tam jest. Nie widziałam jej, wróciłam więc na ulicę.. a tam nie było Kathariny. Czekałam 10min i stwierdziłam, że skoro zagineła w akcji to spoko, pójdę po te warzywa i po.. metalowe rurki na pochodnie ;)
  Żeby kupić warzywka po dwóch miesiącach mieszkania tutaj, nie trzeba być pełno-sprytnym, ale żeby znaleźć aluminiowe rurki, poprosić o ich pocięcie i zrobienie dziurek plus zakup wkrętów i tasmy izolacyjnej.. to trzeba być geniuszem. Co ciekawe nasze uniwersalne słowa w ogóle się nie sprawdzają. Skąd oni mają wiedzieć co to „metal” czy nawet proste „start”, skoro ich język nie bazuje na łacinie?
  Zrezygnowałam i podkurzona wracałam do kampusu..
   Na światłach zaczepił mnie jakis mężczyzna w smiesznym kapelusiku a’la safari stajl i traperskich bucikach. Gadka gadką, jak zawsze są ciekawscy. A co tam. Powiedziałam mu o rurkach na fireshow’a na co mój nowo poznany kompan odrzekł: „Ooo super! Pomogę ci! Chodźmy na rynek”.

  Jong Lee jak się okazało mieszkał prawie 10lat w USA kończąc tam dwa dyplomy i zostając wykładowcą. Teraz wrócił do Korei, mieszka z mamuską, czasami wykłada i pisze książke o różnicach w komunikacji pomiędzy Europejczykami a Azjatami (chociaż nigdy w Europie nie był). Zdaje się być samotny.

Targowisko…
  Żebracy, wszystkie swiry swiata. Psy pofarbowane na różowo jak pokemony, starsi panowie siedzący na ulicy na kanapie i grający w chińskie szachy, dziadkowie siedzący na ławeczkach i spiewający ludowe romantyczne piosenki.  Nawet koparka zaparkowana naprzeciwko niskiego bloku wydawała się w pewien sposób fascynująca.
  Nasze debaty z Jongiem trwały kilka godzin, chociaż jego azjatycki akcent nie pozwalał mi zrozumieć połowy jego ideologicznych wywodów. Jak to często bywa z ludzmi którzy za dużo mysla – ciągle planował i obmyślał najnormalniejsze i najprostsze rzeczy zamiast je po prostu robić. Przykładowo idąc ulicą wyznaczał najlepszy strategicznie kierunek marszu przez metalowe stoiska, albo strasznie panicznie reagował na moje odchylenia od jego dyktatorskiego planu (ooo.. gołąbek jak w Polsze?! A ten jakis takis przykurczony?). Nie znosze za to facetów. Kieruje nimi większy strach niż kobietami.
  Poczułam korzenny zapach czegos niesamowicie kojącego moją potrzebę o której tak krzyczał mój organizm. Jakies ziółka na oczyszczenie czy cos. Pozwijane gałązki z kolcami okazały się zielskiem które Koreańczycy dodają do kurczaka przyrządzając tradycyjną potrawę. Chciałam je kupić i ugotować wywar na co pan zaplanowany zaprotestował oświadczając nie znoszącym sprzeciwu głosem, że „to służy przecież do kurczaka!”. Dosłownie wyrwał mi je z ręki i odłożył. Nie buntowałam się. Niektórzy tak mają.
  Przy targowisku płynął strumień w którym pływały karpie. Trochę powyżej buddyjskiej świątyni (takiej nowoczesnej jak nasze kosciolki, oblecha komercha) znajdował się piękny park z murem obronnym i widokiem na całe miasto. Jedno z najbardziej magicznych miejsc w okolicy. Folklor targowiska i starszych ludzi smażących na ulicy slimaki w połączeniu z pięknem roślinności i urbanistycznego planu parku.
  Jong przedstawił jedną bardzo ciekawą teorię obrazującą dobrze myslenie ludzi wschodu, tak zupełnie inne. Mianowicie zachodniacy są przekonani, że komunikacja to słowa i główna esencja miesci się w zdaniach. Jednak dla azjatów jest oczywiste, że słowa nie wyrażają prawie nic, są często zbędne i nie wypada za dużo gadać. Opisy istnieją na zasadzie kontrastu. Jeśli nie będzie mężczyzny to kim będzie kobieta jeśli nie-mezczyzna?
  W dodatku bardziej niż w moc słowa mówionego ludzie wschodu wieżą w moc słowa pisanego. Ma to korzenie w ich historii w której tak ważną rolę odgrywała od zawsze hierarchia. Osoba znajdująca się na szczycie hierarchii przekazuje swoją wolę osobom na niższym szczeblu, a tamci nie zakoniecznie mają z tym dyskutować. Napisane postanowienie miało  więc moc.
  Bardzo ciężko jest mi wyrazić w jakis sensowny sposób sedno opinii Jonga. Było to tak niespotykanie intuicyjne, mocne i odmienne, że bez całego kontekstu zrozumienie tego wydaje się być niemożliwe.

  Odwiedzilismy warsztat w którym kobieta pocieła mi metalowe pręty.. Potem następny w którym mężczyzna wywiercił mi w nich otwory. Trochę kasy sobie liczą za robociznę, to nie Chiny. Jeden sklep ze srubkami, drugi, trzeci.. nawet srubki muszą mieć inne w tej Korei?
  Po obłowieniu się w metalowe części postanowiłam kupić wreszcie komórkę. Nawet przyjemnie się żyje tak zupełnie wolno z chwili na chwilę, bez planów i nagminnych smsów od znajomych „co tam robisz”. Jednak jeśli chcę nawiązać jakies sensowne relacje i nie liczyć ciągle na los – komórka może mi w tym pomóc.
  LG - czyli firma która kojarzy mi się tylko z odkurzaczami – miała przyzwoity wybór. Dorwałam taką jedną ze swiecącymi gwiazdkami przy zamykaniu klapki. Pierdoły pierdołami, ale traktuje ten zakup jako afirmację, że jeszcze tutaj wrócę. Bo koreańskie komórki działają tylko w Korei.
  Nie miałam koreańskiej ładowarki. Jong rzucił więc hasełkiem do sprzedawcy, że mógłby mi dorzucić za darmo. Zadziałało. Lubię ich.
  Wróciłam do kampusu po około 4,5 godzinach poszukiwań na targowisku. Esra siedziała na tarasie z naszym zabawnym kochanym Niemiaszkiem. Zaczeły się dyskusje nad zaplanowanym wczesniej clubbingiem. Mój wieczny kompan podróży był jednak zdechły, więc zdecydowała się zostać w kampusie. Oprócz transowego dzikiego szaleństwa chciałyśmy się wreszcie przekonać z Esrą jacy ci koreańscy chłopacy własciwie są. Czy naprawdę aż tacy nieśmiali? I poważni w planowaniu przyszłych relacji? Czy może my ich odstraszamy swoją pewnością siebie zamiast zgrywać słodkie zawstydzone dziewczęta?
  Nasze wywody zdziwiły bardzo pulchnego (albo bardzo zdziwiły albo bardzo pulchnego, albo jedno i drugie ;) krytycznego Niemiaszka, który opowiedział nam historię o małej Koreance studiującej aktualnie w Niemczech, która ze swoim 150cm wzrostu i wyglądem 16latki podczas zwykłej codziennej rozmowy wypaliła raz w bardzo otwarty, bezpruderyjny sposób, że nie chce wracać do Korei, „cause European dicks in Germany” są nieporównywalne z koreańskimi. Dacie wiarę? Słodka, wstydliwa koreaneczka?! Rozbrajające ;)
  Nasz Niemiaszek też ma pewne problemy z porozumiewaniem się z płcią przeciwną w Korei. Tańczył na imprezie z jedną dziewczyną, która wystraszona i zapeszona wymachiwała ciągle „no no no”, więc jak na gentelmana przystało - dał jej spokój. Po czym nagle podbiegł do niego jego koreański kumpel wykrzykując „hej stary! Dlaczego odpuściłeś?! Ona była tobą bardzo zainteresowana!” Jeśli w taki sposób objawia się zainteresowanie Koreanek mężczyznami to naprawdę dziwię się jak działa tutaj cud prokreacji.

  Żeby historyjka była bardziej tematyczna, a dzień spójny: Podczas naszej drogi powrotnej do dormu nastąpiła druga czesc poznawania prawdy o języku. A raczej o tym jak wielka różnorodność postrzegania rzeczywistości objawia się przez odmienność języka.
   Wiecie, że w chińskim języku istnieją idiogramy (DKDSJKL) tak?
   Są one bardzo intuicyjne i malownicze.
   Kilka kreseczek przedstawia bardzo prosty malunek rzeczywistych obiektów takich jak drzewo czy strumień, ale też bardzo abstrakcyjnych jak nienawiść czy unoszenie się.
  Jeśli dowiesz się, że znaczek to drzewo, „a to to strumien” to dostrzeżesz w tych kreseczkach kształt i zapamiętasz. Będziesz widział w tym ideogramie drzewo i wodę. Jednak bez tej wiedzy widzisz tylko kreseczki. Chińczycy malują.
 Genialnie, że ludzie mają tak różne kody porozumiewania się na tej planecie.

  Spotkałam się z Sun i pojechałyśmy na dzikie parti.
 Na wejściu wystrojone Koreanki w szpilach wyglądały jak ostre zdziry. Spodziewałam się jakiejs dennej, komercyjnej imprezy.
 To co się tam działo przeszło jednak wszelkie moje oczekiwania. Ogromna hala pełna ludzi, dzikich laserów i naprawdę hardkorowej muzyki. I te wszystkie paniusie w szpilach co robiące? Rzucające się po parkiecie jak oszalałe, skaczące i zarzucające włosami we wszystkie strony.
  Mineła krótka chwila i już się przykleił jeden koreaniec. Wyyysoki.. jakies 190.
  Co grzeczniejszy najpierw podchodził się uśmiechnąć z prosba czy może ze mną potańczyć.
   Nie miałam nic przeciwko. Dwa miesiące bez przytulania.
   Jednak czuję różnicę. Nie rozumiem do końca mimiki ich twarzy, ich spojrzeń, ich mysli. Wystarczyło, że w tłumie uśmiechnął się do mnie szarmancko jeden Niemiec. Przeszywające demoniczne spojrzenie pełne emocji. Od razu poczułam z nim kontakt. Co ciekawe jego spojrzenie przypominało mi kogos dobrze znanego;)
   Może to przyczyna dla której Korea wydaje mi się trochę pusta. Dla nich wszystko ma większe znaczenie. Czują klimat popowej piosenki w radiu, znają swoje dramy, krzaczki, ulice.. A ja dalej nie jestem w stanie zrozumieć ich spojrzenia.
  Nagle z tłumu wyjawiła się znajoma koreańska twarz. Może twarz nie za bardzo znajoma, bo dalej mam problemy z zapamiętywaniem ich twarzy, ale bardzo znajomy sweterek. O dziwo w tak szalonym miejscu spotkałam nieśmiałego kumpla Bokman’a u którego nocowaliśmy podczas poprzedniej wyprawy do DMZ. Emocje były dalej żywe i zdumiało mnie to jak bardzo historie łączą się ze sobą.
  Posrod całej chordy dyskotekowych ruchaczy polujących na samice było kilka chłopaków, którzy naprawdę przyszli się bawić. Mój master of puppets stał na podwyższeniu. Miotał się jak dziki nadając rytm całej imprezie. Wykrzykiwał do tłumu dzikie „WOOW WOW WOW”, a ludzie mu odpowiadali skacząc jeszcze wyżej. Ciągle nakręcał i podkręcał nadając rytm.
  Mastersi (bo było ich kilku) oczywiście nie gadali po angielsku.
  Szkoda, bo wiem, że relacjom z takimi ludźmi jestem w stanie nadać większe znaczenie.
   A tak pozostaje tylko chwila wysciskania się w anonimowym tłumie.