piątek, 26 listopada 2010

A kiedy umierają legendy..


  Ta historia dotyczy wyłącznie mojej personalnej legendy Lary.
  I mojej pasji, która jeśli jest wam obca.. wątpię abyście zrozumieli jej przesłanie.
  Chyba, że macie w życiu swoje własne personalne legendy, które was tak mocno trzymają nadając cały polot życiu…
 I realizując je również odkrywacie, że utknęliście w pewnym momencie i dalej już nie pójdziecie, jeśli tej legendy nie zabijecie.

   A kiedy umierają legendy..

   Na zmianę jestem wdzięczna Pajewskiemu  i przeklinam go.
   Jeśli myslę o swoim dzieciństwie to zawsze wspominam nasz dresiarski klub.

   Od początku..
   W moim domu nie układało się najlepiej. Jako dziecko nie miałam za bardzo źródła z którego mogłabym czerpać motywację i widzieć jakikolwiek sens. Czułam, że utknęłam i nie rozumiałam po co właściwie żyć.
  Nic dziwnego, że gdy zaczełam jeździć do Złotowa oddalonego o 37km od mojego rodzinnego miasta i poświęcać się czemus całkowicie.. zupełnie się zakochałam.
  Bo gdy wchodzisz na matę nie istnieje nic poza tym. Wyłącznie ta jedna chwila w której odkrywasz, że stać cie na więcej.. i jeszcze więcej i jeszcze więcej..
 
  Czuję więc, że wyrosłam w rozwalonym busiku w którym zawsze nawalało chamskie techno. W otoczeniu dzieciaków z patologicznych rodzin, którym ten człowiek dał jakąs receptę na życie.

  Taka lekcja dorastania. Przeskakiwania swoich własnych barier i problemów.
  Mordercze treningi po których czułes się wreszcie spokojny.
 Gdy zrobiłes cos zle.. stałes na pięściach i pompowałes.
 Gdy zrobiłes cos bardzo zle, stałes na piesciach i dostawałes ostrego kopniaka prosto w napięte uda.
  Dowiadywałes się, że zawsze możesz.

  Pajewski chociaż przegrał w życiu ze swoimi słabościami.. zawsze będzie dla mnie typem wujaszka, takiego zastępczego taty.
  Pił i pił, zasypiał przed kierownicą.. Oszukiwał federację na tysiące złotych za obozy.. kserował książeczki sportowca.. robił wszystko na odwal. Tylko żeby zgarnąć kasiorę za zawody. Nie ważne jaki masz pas dzieciaku. Masz po prostu isc nawalać. I się nie bać.
 
   Więc to bardziej chodzi o moje życie niż o Taekwondo.

  Po tylu latach wiem, że taekwondo stworzyło mnie, a zarazem wiem, że w dalszym ciągu nie wiem o taekwondo nic.
  Bo taekwondo to nie jest ciągłe nawalanie na oslep podczas sparingów. To naprawdę sztuka z całą gamą postaw i ruchów o tak różnorodnym charakterze..
  Teoretycznie poznałam przez te kilka miesięcy wszystkie uczniowskie formy, które powinnam cwiczyć od zawsze. Czesc wydaje mi się nienaturalna. Nie mam nawyków. Odnaleźć się w tym teraz, hmm..
   Część starych nawyków jest zabójcza. I jak to teraz zmienić kiedy jest tak od zawsze i chcę wierzyć, że tak jest.
  Gdy tak stoję przed moim młodym trenerem, który po dwóch latach treningu ma taką siłę w poomsae, że wykonując je odgłos jego ciosów słychać na drugim końcu sali.. gdy stoję tak przed nim.. to czasami mnie cos paraliżuje.
  Wierzę i wiem, że jestem w stanie.. ale to tak jakbys szedł ulicą i zobaczył nagle wypadek. Wiesz, że powinienes pobiec, zadzwonić, cokolwiek. Nawet masz te mysli w głowie i obraz przed oczami. A jednak stoisz sparaliżowany. Taka bezsilność.
   I zarazem strasznie mi głupio. Że po tylu latach wreszcie zrozumiałam na czym polega kopnięcie yopchagi (sidekicka). Czuję się jak idiota.
   Hanyl Yopchagi. Sky yopchagi.

   Hakiu rozmawiał w moim imieniu z egzaminatorami z Kukkiwonu. Okazało się, że obcokrajowcy mogą zdawać egzaminy w kukkiwonie i owszem, ale po upływie pół roku od przyjazdu do Korei.. A ja będę mieszkać tutaj dokładnie 5 miesięcy 2 tygodnie. Jaja co?
  Oczywiście się nie poddam. Złożyłam osobistą wizytę wiceprezydentowi Kukkiwonu.
   Pnąc się krętą uliczką do Kukkiwonu znowu stanął mi przed oczami nasz rozklekotany busik. Młodziaki spiące na kupie ochraniaczy z tyłu za siedzeniami. Obóz. Wychodzimy na dyskotekę. Chłopaki zaczepiają na ulicy innych dresiarzy, żeby tylko poczuć się tej nocy jeszcze mocniejszymi.
    Koreańczycy są przewspaniałymi ludźmi. Usmiechnięci, pełni wyrozumiałości.
  Wiceprezydent nie był wcale gburem siedzącym za swoim stolikiem. Wprost przeciwnie. Wypytywał się czy znam Lee, Koreańczyka, który siedzi w Warszawie. Co właściwie tutaj robię i jak tam mi się w Polsce trenuje. Każdą moją wypowiedź komentował typową Koreańską aprobatą w formie westchnięcia - „woooooow”...
    Zaprosił mnie do stanowiska pana obok. Na Young-jip. Chief of Overseas Strategy Team.
    Gdy on tylko podał mi dłoń nie miałam już wątpliwości co za kiler z tego faceta. Jego postawa i pewność siebie była porażająca. Pomimo tego, że ma z pewnością jakies 50lat, widać, że koles rządzi. Jak powie, że tak ma być to tak będzie i tyle.
    Opowiedziałam mu o tym jak przyjechałam do Korei trenować z chłopakami poomsae. Że ćwiczyłam tyle lat, ale to było same gyorugi. Że jak jestem w Korei to chciałabym zdawać egzamin na czarny pas, bo to najbardziej odpowiednie do tego miejsce. A raczej pewnego typu legenda. Czarny pas z Korei.
    Samoistnie przyszła odpowiedz na moje wizje dresiarskiego busika.
 Young zaprosił mnie na festiwal „Hanmadang”. Najwazniejszy i najbardziej ceniony festiwal Taekwondo. Nie polega on wcale na walce. Ale na tym aby każdy zaprezentował swoją siłę i mistrzostwo w zupełnie inny, zupełnie nieznany mi sposób.
   Ustawiają przed tobą całą stertę grubych desek. A ty musisz skupić całą energię w tym jednym uderzeniu. Dla tej jednej sekundy trenowałes kilkadziesiąt lat.
   Poomsae. Creative poomsae. Sam tworzysz swoją sztukę..

   I chyba tym jest Taekwondo.
  
   Pozwolili mi zdawać we wcześniejszym terminie, a Young sam wystawi mi rekomendację ze swojego klubu.
   Problem z egzaminem polega jednak nie na tym, że zabraknie mi umiejętności.
 Ale na tym, że nie będę w stanie się na nie zdobyć.
 Bo nie będę w stanie odrzucić mojego najważniejszego źródła samooceny i przyznać się przed sobą, że nie mam pojęcia.
   za ważne to dla mnie.

  Musze zabić tą legendę.
  Albo schować ją do szafy ze starym jesiennym płaszczem. I wzdychać do niej dalej.

  Ktos musi zginąć.
  Pora zabić Larę.

 A człowiek nie jest człowiekiem, jeśli boi się wolności.
 A wolność to odrzucenie wszystkich pięknych legend i pozwolenie na to, aby spełniała się przyszłość..


 I to w sumie moje największe wyzwanie.

 A kiedy umierają legendy..
 .. nowe piękne historie się tworzą.